<br /><b>Warning</b>:  Illegal string offset 'alt' in <b>/home/lukaszkr/domains/phenomen.studio/public_html/wp-content/themes/phenomen/header.php</b> on line <b>51</b><br />6
Sygnatura
WRÓĆ DO LISTY ARTYKUŁÓW
18 minut

Uczenie się od mądrzejszych od siebie to podstawa. Kwaśne Jabłko.

PHENO Studio 12 kwietnia 2021
18 minut

Uczenie się od mądrzejszych od siebie to podstawa, do której w Polsce mamy trochę negatywny stosunek. Często nie lubimy się przyznawać do tego, że naśladujemy czyjąś drogę. Ale z drugiej strony – jeśli ktoś doszedł do miejsca, w którym sami chcielibyśmy być, to czemu mielibyśmy wyważać otwarte drzwi i nie korzystać z jego doświadczenia? 

Czym zajmuje się Kwaśne Jabłko?

Nazywamy się Kwaśne Jabłko i prowadzimy trzy różne działalności. Jesteśmy producentem jakościowych cydrów – naturalnych, ekologicznych, bezsiarkowych, takich o jakości winiarskiej. Do tego robimy soki jabłkowe ze starannie wyselekcjonowanych jabłek, a także octy długodojrzewające. Mówimy tu o działalności manufakturowej. Dla przykładu – cydru produkujemy około 15 000 butelek rocznie. To nie jest dużo. 

Kto jest odbiorcą tych produktów?

Głównymi odbiorcami są hotele, restauracje i sklepy winiarskie, które w pandemii mocno ucierpiały. Pozostałymi klientami są przede przede wszystkim goście, którzy odwiedzają nas w trakcie sezonu. Część produktów oczywiście eksportujemy, na tę chwilę do Danii, Szwecji i Niemiec. Chwilę przed naszym spotkaniem mieliśmy też wideokonferencję z przedstawicielami z Izraela. 

To pierwsza działalność. A kolejne?

Drugą działalnością jest farma ekologiczna, gdzie oprócz jabłek uprawiamy także maliny i warzywa korzeniowe: ziemniaki, marchewki, pietruszki oraz zielone: endywię i jarmuż. Te produkty też w połowie trafiały do hoteli, chociaż raczej tych warszawskich, które już doceniają wartość takich produktów. W okolicy musimy na to jeszcze trochę poczekać.

No i działalność trzecia, czyli turystyka. Miejsce, w którym właśnie rozmawiamy

Dokładnie tak. Mówimy tu o agroturystyce z miejscami noclegowymi dla 12-14 osób; osób, które pragną wypocząć w klimacie slow food, na łonie natury. Nie mamy tu szczególnych atrakcji oprócz degustacji naszych cydrów i kuchni opartej na produktach z tak zwanego „kilometra 0”, czyli powstałych dokładnie w tym miejscu. Oprócz naszych własnych produktów serwujemy też najlepsze jakościowo produkty od naszych sąsiadów: sery od małych serowarów, wędliny z mikrowędzarni, ryby z własnych hodowli, czy rzadziej spotykane mięsa, takie jak koźlina czy mangalica. 

 

 

Długo działacie na rynku? Mieliście już podobne kryzysy w swojej historii?

Działamy niecałe 10 lat i – tak naprawdę – w każdej z tych dziedzin mamy za sobą więcej niż jeden kryzys. Każda z nich inaczej się rozwija i inne kryzysy mogą ją dosięgać. Ta rolnicza gałąź jest najbardziej podatna na zmiany klimatyczne i kwestie kompletnie niezależne od nas. Wiesz… Za ciepło, za zimno; za sucho, za mokro. Waha się cena zboża, wahają się ceny innych produktów, a Ty przecież ciągle uprawiasz tę samą ziemię. Dlatego w tym akurat obszarze dążymy do tego, żeby 100% naszej sprzedaży stanowiły produkty już przetworzone.

A jak idzie Wam z cydrem? Wydaje mi się, że w 2019 roku było go znacznie więcej w przestrzeni publicznej i rozrywkowej.

Należymy do pierwszej fali polskich cydrowników, którzy zaczęli o tym opowiadać, pokazywać jakościową stronę cydrownictwa, pracować z szefami kuchni i opowiadać w mediach o tym, czym może być ten cydr. I cała ta praca edukacyjna, która trwa już ponad 10 lat, miała wystrzelić właśnie w 2020. Wszyscy w branży byliśmy pewni, że to będzie rok cydru, szczytowe zainteresowanie tym trunkiem. Praca promocyjna, którą wykonaliśmy rok wcześniej, przynosiła naprawdę świetne efekty. Przede wszystkim w cydrze zakochała się jakościowa gastronomia. A potem… 

A potem załamanie.

Niestety. Zainteresowanie cydrem rośnie wprost proporcjonalnie do zainteresowania dobrymi winami. Im więcej odwiedzamy dobrych restauracji i hoteli, tym więcej kontaktu mamy z cydrem. Tak jak wspomniałeś, pojawia się on też powoli w barach i pubach. Wszystkie te miejsca obcięły zamówienia na alkohole, których nie da się sprzedać na wynos.

Pierwszy raz w naszej historii wyprodukowaliśmy więcej, niż byliśmy w stanie sprzedać. Zawsze było na odwrót – popyt przerastał nasze możliwości. W tym roku zostaliśmy z wieloma butelkami, na które trzeba było znaleźć pomysł. 

Nie mogliśmy, niestety, liczyć na nasze imprezy plenerowe, którymi interesowało się coraz więcej mieszkańców okolicznych miast. Wiesz, takie otwarte pikniki weekendowe, na które zapraszaliśmy znajomych szefów kuchni i gotowaliśmy z nimi potrawy z lokalnych składników. Ja robiłem pizzę z pieca opalanego drewnem, bo kiedyś udało mi się wyszkolić w Neapolu na pizzaiolo. Do tego grill z mięsem z gospodarstwa ekologicznego Hereford Warmia, rybka z okolicznych jezior, chleb pieczony w sąsiednim gospodarstwie… Niesamowity klimat, z którego też musieliśmy zrezygnować. 

Dlaczego nie próbowaliście robić tych imprez więcej? Branża w dość specyficzny sposób podchodziła przecież do panujących obostrzeń. Zwłaszcza latem… 

Wiesz co, my chyba po prostu zaliczamy się do tych podmiotów, które podeszły bardzo serio do wszelkich obostrzeń. Stwierdziliśmy, że zdrowie i bezpieczeństwo są najważniejsze i że skoro organy do tego powołane coś ogłaszają, to my nie będziemy stawiać się w roli sędziów i oceniać, co warto zastosować, a co nie.

 

W sumie zorganizowaliśmy dwa takie weekendy i z perspektywy biznesowej to był pewnie strzał w stopę. Być może trzeba było tego zrobić więcej. Przez resztę sezonu letniego pozostawaliśmy zamknięci. Mimo że cały czas odbieramy telefony z prośbami o nagięcie zasad i udostępnienie pokoju. Cóż… Cieszy nas, że popyt na Kwaśne Jabłko nadal jest, ale wszyscy musimy poczekać – akurat w tym wymiarze – na lepsze czasy.

Co najbardziej przeszkadza Wam w tym czekaniu na lepsze czasy? Które działania rządu lub aspekty pandemii najbardziej dają się Wam we znaki?

Największym problemem jest frustracja, która wynika z niewiedzy i niezrozumienia. Ciężko przecież stwierdzić, że obostrzenia są wprowadzane zgodnie z jakąkolwiek logiką. Dlaczego nie ma rozróżnienia między hotelami na 1000 osób a agroturystyką na 10? Dlaczego mogą działać wielkopowierzchniowe sklepy meblarskie, a nie może działać hotelik, w którym na jedną osobę przypada 30 metrów kwadratowych powierzchni?

Zespół też odczuwał frustrację? Jak sobie radziliście z tym aspektem?

W tej chwili pracuje u nas 12 osób i tyle samo pracowało przed pandemią. Zrobiliśmy wszystko, żeby utrzymać ten poziom zatrudnienia, tych konkretnych ludzi. Dla nas to największy kapitał; z pełną świadomością wagi tych słów mogę stwierdzić, że wśród tych ludzi czujemy się jak wśród rodziny. 

Mnóstwo czasu poświęciliśmy na rozwój. Wiesz… To naprawdę trudne, znaleźć ludzi, których cechować będzie tak duża wrażliwość na potrzeby klientów, na kontakt z nimi. Mówimy o klientach bardzo wymagających, znających się na winach, na jedzeniu i dobrej muzyce. Ludzi do takiego zespołu nie znajdziesz z dnia na dzień. A jak już takich masz, to warto każdą wolną chwilę przeznaczyć na ich rozwijanie. Wszyscy dostaliśmy w tym roku mnóstwo takich chwil i mamy wrażenie, że w Kwaśnym Jabłku wykorzystaliśmy je świetnie.

A czy zespół odczuwał frustrację? Na pewno tak. Trudno jej nie odczuwać, kiedy jesteś emocjonalnie związany z miejscem, z którym wiążesz swoją zawodową historię i nie rozumiesz, dlaczego Ty nie możesz pracować na łonie natury, w bezpiecznych warunkach, a ktoś na przysłowiowej kasie, ktoś, kto styka się codziennie z setkami obcych ludzi, ma do tego pełne prawo.

Szybko się zamknęliście? Jaka była Wasza reakcja?

Zamknęliśmy się tak naprawdę szybciej niż miało to miejsce w reszcie kraju. Jesteśmy z żoną italofilami, mamy wielu przyjaciół we Włoszech i szybko zaczęliśmy zdawać sobie sprawę z tego, z czym tak naprawdę przyjdzie nam się zmierzyć. Już 3 tygodnie przed polskim lockdownem byliśmy zamknięci. Nie chcieliśmy, żeby ktokolwiek zaraził się koronawirusem u nas.

Od razu daliśmy wolne pracownikom i czas na zastanowienie się, czy chcą wracać do pracy, czy wolą jednak zostać z bliskimi. Zamknięci pozostaliśmy do końca maja, ale do tego czasu pracowaliśmy w polu i nad produktami. Byliśmy jednak bardzo ostrożni. Zrobiliśmy sobie takie ciągi komunikacyjne, żebyśmy nie musieli się za często ze sobą mijać. Pracowaliśmy w małych zespołach i było to całkiem… przyjemne? Chyba tak to trzeba nazwać. Kiedy cokolwiek przestaje od człowieka zależeć, można się skupić na chwili obecnej i działać w ciszy i spokoju nad tym, żeby wystartować ponownie w jeszcze lepszej formie. 

A jak zachowywaliście się w biznesie? Tu też było tak spokojnie? Coś musiało pozwolić Wam przetrwać?

Wiesz, każdy kryzys wymaga reakcji. Najlepiej szybkiej i zdecydowanej. A na kryzys musisz być przygotowany zawsze. Kiedy jest super, kiedy wszystko sprzedaje się lepiej niż zakładałeś, to już w tym momencie musisz myśleć o tym, że to się może drastycznie i momentalnie skończyć. Na szczęście mieliśmy pewną poduszkę finansową, dywersyfikujemy nasze przychody, część środków lokujemy w nieruchomościach. To pozwala nam spokojniej myśleć o przyszłości i wizji naszego biznesu. To zabezpieczenie, ta niezależność – na to koniecznie trzeba zapracować. 

Drugim aspektem jest kreatywność w znajdowaniu rozwiązania problemów. My zaczęliśmy działać tak naprawdę już na przełomie lutego i marca. Wespół z przyjacielem, który mieszka nieopodal, spotykaliśmy się co dwa dni na takie miksery kreatywne. Szukaliśmy potencjalnych nisz biznesowych do zapełnienia; sposobów na wykorzystanie kryzysu. On na co dzień pracuje w Warszawie, w branży IT. Wzajemnie inspirowaliśmy się, tworzyliśmy różne scenariusze. Elastycznie podchodziliśmy do każdej propozycji wykorzystania obecnych zasobów. Chociażby po to, żeby pracownicy – mówiąc kolokwialnie – mieli okazję do zarobienia na siebie. Stawialiśmy i stawiamy na taką… odpowiedzialność społeczną. Znamy rodziny naszych pracowników i to było dla nas motywacją. Chcieliśmy utrzymać nie tylko ich, ale też standard życia ich bliskich.

Skoro jesteśmy tutaj, a dookoła nas krążą pracownicy, to chyba się udało?

Udało się, między innymi dlatego, że bardzo szybko postawiliśmy na e-commerce. W pierwszym etapie powstał sklep, który miał zastąpić nam sprzedaż stacjonarną. Znalazły się tam jedynie nasze produkty. Udało się osiągnąć cel bardzo szybko. Już na przełomie kwietnia i maja wyrównaliśmy spadki w sprzedaży, osiągając pułap taki, jak rok wcześniej.

Uważnie oglądaliśmy w tym samym czasie rynek i obserwowaliśmy coraz większe problemy lokalnych dostawców – tych, z którymi współpracowaliśmy na co dzień. Widzieliśmy też, że jesienią zanosi się na powtórkę z rozrywki, a rynek już jest w dużej mierze wyczerpany niepowodzeniami. Zaczęliśmy więc budować drugi sklep internetowy – ten z kolei dedykowany wyłącznie sprzedaży jakościowych produktów spożywczych, z dostawą do domu, bez przerywania ciągu chłodniczego.

Co to oznacza? Udało się nam doprowadzić do sytuacji, w której wszystko, co normalnie kupowaliśmy my, jako agroturystyka, dostarczamy do klientów indywidualnych w Warszawie. Wynajęliśmy magazyn na Woli, a raz w tygodniu, w środy, wysyłamy busa, który zbiera produkty od naszych sąsiadów i dowozi je do Warszawy. Wszystko dzieje się na podstawie wcześniejszych zamówień, więc nic się nie marnuje. Taki delikates, który promuje w Warszawie lokalnych producentów z Warmii i Mazur. Nazwaliśmy go urodzaj.pl.

Miejmy nadzieję, że urodzajne lata jeszcze ciągle przed nami! Rozumiem, że urodzaj.pl jest rodzajem kooperacji? 

Ja bardzo wierzę w kooperatywy, w grupy społeczne, w rolnictwo socjalne i tak dalej, ale nie wierzę w to – na ten moment – w Polsce. Widziałem wiele świetnych przykładów we Włoszech, w Hiszpanii, Austrii, Niemczech. Natomiast mam duży problem ze znalezieniem funkcjonujących przykładów takich grup producenckich u nas. Dwa lata temu z moją żoną próbowaliśmy stworzyć taki rodzaj kooperatywy w Olsztynie, gdzie po jednej stronie mieli znaleźć się klienci indywidualni, którzy chcieliby zaopatrywać się w dobrej jakości produkty, a z drugiej strony na te potrzeby miała odpowiadać grupa producentów. No i okazało się, że ani jedna, ani druga strona nie była w stanie przyjąć na siebie odpowiedzialności za poprowadzenie projektu. Dominowało stanowisko: „Marcin, to Ty to od nas skupuj, a my to będziemy Tobie sprzedawać”.

W samodzielnie prowadzonym biznesie jest zatem łatwiej?

Wolę traktować to jako przedsięwzięcie biznesowe, stwarzające dobre warunki dla tych dostawców. Każdego z tych ludzi znam osobiście, przyjaźnimy się, wiem, co słychać u jego dzieci, rodziców… Sklep urodzaj.pl stał się w ten sposób elementem większej całości, nad którą sprawujemy pieczę, mamy decyzyjność. Tak, pod tym względem jest łatwiej, choć cele są podobne.

Mówisz o większej całości – zakładam, że urodzaj.pl to tylko początek drogi?

Dobrze zakładasz. Właśnie pracujemy nad stworzeniem w naszym siedlisku takiego hubu dla produktów ekologicznych. Takich, które powstają w promieniu 50 kilometrów od Kwaśnego Jabłka. Niestety, nie możemy pozwolić sobie na nie wiadomo jak technologicznie zaawansowany budynek. To jeszcze nie ten poziom finansowy. Stawiamy więc na zabudowę kontenerową, która już się dla nas tworzy. 

Myślimy o tym hubie jako miejscu, w którym na stałe będzie rezydował świetny kucharz i pokazywał, co można przygotować z produktów dostępnych u lokalnych producentów i które można znaleźć w sklepie urodzaj.pl. Oprócz tego powstanie tam magazyn tych produktów na Warmię i Mazury, żeby usprawnić procesy logistyczne i skrócić łańcuchy dostaw. Zakładamy też sprzedaż na miejscu oraz warsztaty kulinarne.

Może ten hub, o którym wspominasz, będzie dobrym miejscem na narodziny jakiejś nowej kooperatywy producenckiej? 

Bardziej stawiamy na stworzenie w ramach hubu miejsca, w którym będzie można się wymieniać wiedzą. Chcemy umożliwić innym ludziom poznanie naszego know-how. Dopiero nauka na modelu, który faktycznie działa, może przynieść naprawdę fajne rezultaty. Po prostu łatwiej słucha się praktyków niż teoretyków. Jeżeli przyjedziesz do miejsca, które tętni życiem, do którego producenci wrzucają swoje jakościowe produkty, a one znikają z półek i nikt nie pyta o cenę, tylko wszyscy się zachwycają jakością, jeżeli widzisz, że wokół tego miejsca pracują dynamiczni ludzie i że osiąga to jakiś sukces też komercyjny, finansowy, to łatwiej się szkoli i łatwiej się przekazuje taką wiedzę. Już teraz przyjeżdżają do nas ludzie, żeby zobaczyć, jak prowadzi się taką farmę ekologiczną. Wierzę, że hub umożliwi prowadzenie tych działań – a może nawet i cykli szkoleniowych – na szerszą skalę.

Co sprawia, że akurat Kwaśne Jabłko jest takim sukcesem komercyjnym?

Przytoczę Ci pewną anegdotę. Zostałem kiedyś zaproszony na dużą konferencję poświęconą nowoczesnej turystyce. Miałem być tam ostatnim prelegentem. Nawet nie wiesz, z jakim zażenowaniem wysłuchałem dziewięciu wcześniejszych prelekcji. Wiesz… Były tam takie tematy jak sanepidowskie: „Jak przyjąć mieszczucha na wsi?”. Rozumiesz w czym problem? W samym założeniach, w samej semantyce już znalazł się największy błąd. Wyszedłem i powiedziałem, że muszę zrezygnować ze swojego tematu prelekcji, a w zamian opowiem państwu, jak bardzo myliło się te dziewięć osób przede mną i w jaki sposób mogą państwo uratować się przed byciem „nowoczesnym” skansenem, którego nikt nie odwiedzi.

Czyli zrozumienie ludzkich potrzeb jest kluczem?

Nie tylko, ale z pewnością jest to podstawą. Jeżeli już na starcie dzielisz ludzi na ich – mieszczuchów i nas – wieśniaków, to w jaki sposób możesz zaserwować tym ludziom odpoczynek, którego szukają? 

To są ludzie – mówię tu o tych, którzy chcą poprowadzić biznes turystyczny w XXI wieku – którzy jeżdżą za granicę, przywożą doświadczenia z Hiszpanii, Włoch, Grecji… A tu wychodzi dziad z brodą i mówi, że warszawiakom to najlepiej zupy na pokrzywie ugotować, bo w wielkich miastach lubią takie dziwactwa. Sam oceń.

 

 

Twoja postawa i biznesowe przekonania są efektem tej nauki, o której często wspominasz?

Jesteśmy humanistami. Nigdy nie interesowały nas za bardzo aspekty technologiczne, za to zawsze stawialiśmy na edukację i zrozumienie tego, co dzieje się na świecie. Cały czas poznajemy dobre praktyki z Europy i świata. Sprawdzamy nowe sposoby na robienie tego, czym zajmujemy się na co dzień. Wiesz… Nie zrobiliśmy żadnego kursu, nie poszliśmy do szkoły. Chociaż nie, moja żona zapisała się na jeden webinar z rolnictwa wspieranego społecznie, wybacz. Ja z kolei postawiłem na kontakt z klientem – umawiałem się na spotkania, wypełniliśmy biblioteczkę wartościowymi książkami. Zacząłem nawet udzielać się w kontaktach z mediami (śmiech – przyp. red.). Dlatego jesteśmy tu dziś i rozmawiamy. Kilka lat temu pewnie byłbym urobiony po łokcie w cydrowni i grzecznie bym Ci podziękował.

Czyli jednak są pozytywy w tym trudnym czasie! Bardzo mi miło, że możemy się spotkać. Bardzo miło będzie też pewnie Waszym klientom, kiedy będą mogli znów Was odwiedzić. Czujecie ich wsparcie?

Społeczność wokół danej marki buduje się latami. Nie ma na to żadnego przepisu. Nasza grupa odbiorców jest dość specyficzna. Śmiejemy się często, że to albo już są nasi znajomi, albo dopiero nimi będą. Traktują nas jako „ich własne miejsce poza miastem”. To samo jest z naszymi pracownikami – przez te lata dali nam tyle swojego zaangażowania, że teraz śmiało możemy się nazywać bliskimi znajomymi. Takie relacje naprawdę dają kopa i olbrzymią motywację.

Społeczność skupiona i lojalna wobec marki to marzenie niejednego przedsiębiorcy. Macie na nią przepis?

Tego się nie da pobudzić w sposób sztuczny. To musi wyjść naturalnie i dopiero wtedy ma prawdziwą moc. Ale wiesz, co jest najważniejsze? Że my to miejsce tworzymy przede wszystkim dla siebie. Sami jesteśmy odbiorcami tego typu usług jeśli gdziekolwiek wyjeżdżamy. Nocujemy w takich agroturystykach, szukamy lokalnych producentów żywności. W ten sposób kultywujemy nasze wartości przez całe życie i w Kwaśnym Jabłku też je czuć. Według tych samych wartości – poszanowania produktu i uczciwej, rzemieślniczej pracy – wychowujemy własne dzieciaki. Kiedy całe życie hołdujesz tym samym zasadom, zaciera się granica między życiem prywatnym a biznesem. Kiedy robisz produkt tak charakterystyczny jak nasz, przyciągasz podobnych ludzi. Nic dziwnego, że łapiecie wtedy świetne relacje.

Na szczęście nasza sytuacja teraz jest stabilna, a przez całą pandemię nie musieliśmy ani razu zgłosić się do naszych odbiorców i powiedzieć czegoś w stylu: „Kochani, kupcie naszą cegiełkę, bo potrzebujemy Waszego wsparcia”. Ale jestem przekonany, że gdybyśmy się w takiej nieciekawej sytuacji znaleźli, bez problemu otrzymalibyśmy pomoc.

Z Twoich słów da się wyłapać naprawdę wiele trendów. Powiedz, proszę – czy planując rozwój Kwaśnego Jabłka mieliście świadomość istnienia konkretnych zjawisk? Korzystaliście z jakichś trendów, które pojawiają się gdzieś na świecie?

Pamiętasz? Wspominałem Ci o tym przyjacielu z IT, z którym często spotykamy się i miksujemy kreatywnie. Pamiętasz. No więc obaj jesteśmy niesamowicie aktywnymi osobami, które interesują się tym, co dzieje się na świecie. Dodatkowo jesteśmy nieźli w „czytaniu naszych klientów”. Trendy nie muszą rodzić się za oceanem. Czasami wystarczy uważnie obserwować ludzi i to, jak reagują na zmiany społeczne czy klimatyczne.

Z drugiej strony wierzę, że należymy do ludzi, którzy te trendy tworzą. 10 lat temu otwieraliśmy pierwsze cydrownie, potem stworzyliśmy miejsce, jakiego w Polsce jeszcze nie było. O kolejnych przedsięwzięciach też myślimy raczej w kategoriach czegoś, czego jeszcze zupełnie nie ma. Bo wiesz, jeśli coś już jest trendem, to znaczy, że to już było, ale zostało nazwane, bo odpowiednio dużo osób się tym zajęło. My wolimy kroczyć kompletnie niewydeptanymi ścieżkami.

Jak w takim razie planujecie przyszłość?

Wolę myśleć o tym w taki sposób: „Gdzie ja będę za 10 lat?”. Teraz mam 36 lat, trójkę dzieciaków, wspaniałą żonę. Ale co będę robić po pięćdziesiątce? Na ten moment myślę tylko o dalszym inwestowaniu w Kwaśne Jabłko, bo jeszcze wiele świetnych rzeczy jest tu do zrobienia. Na przykład placówki satelickie – wiesz… Kwaśne Jabłka w innych państwach. Już teraz nasza działalność ma kilka płaszczyzn, a do wszystkich podchodzimy elastycznie. Dzięki tej dywersyfikacji jesteśmy w stanie stosunkowo szybko skorygować profil działalności, dalej robiąc to, co kochamy najbardziej.

 

 

Tak naprawdę, mimo że Kwaśne Jabłko jest swego rodzaju komercyjnym sukcesem, nie robimy tego dla aspektów finansowych. To jest sposób na spędzenie naszego życia. Zawsze powtarzam swojej żonie, że jeśli w pewnym momencie pojawi się zbyt duża presja rynkowa czy finansowa, to sprzedamy to wszystko i wyjedziemy z Polski, żeby gdzieś na śródziemnomorskiej plaży prowadzić małą kafeterię. I gwarantuję Ci, że będziemy z taką samą przyjemnością prowadzić biznes i przeżywać swoje życie.

Z wielką chęcią już tu postawiłbym kropkę, ale muszę jeszcze zapytać: co poradziłbyś innym przedsiębiorcom na ten lub kolejny kryzys?

Myślę, że najważniejsza jest edukacja i samorozwój. Uczenie się od mądrzejszych od siebie to podstawa, do której w Polsce mamy trochę negatywny stosunek. Często nie lubimy się przyznawać do tego, że naśladujemy czyjąś drogę. Ale z drugiej strony – jeśli ktoś doszedł do miejsca, w którym sami chcielibyśmy być, to czemu mielibyśmy wyważać otwarte drzwi i nie korzystać z jego doświadczenia? 

Druga kwestia to płaszczyzna emocjonalna. Kryzys to dobry czas na konkretny rachunek sumienia, także biznesowy. Z inną determinacją walczy się o coś, co robi się z przyjemnością, a z inną walczy się o coś, co ma przynosić jedynie korzyści finansowe. Jeżeli tej determinacji brakuje, to być może dobrym pomysłem będzie zastanowienie się nad drogą, którą się obecnie podąża. Na przestawienie zwrotnicy nigdy nie jest za późno, a pandemiczny czas może być tym odpowiednim do przeprowadzenia zmiany.

*Wywiad został przeprowadzony w ramach projektu PHENO: „Challange Marketing. Mechanizmy, które pozwalają przetrwać”.

Chcesz porozmawiać o konkretach?
Zadzwoń!

Sprawdzimy, jak możemy Ci pomóc

+ 48 662 547 264
Formularz kontaktowy

Wolisz napisać?